piątek, 30 stycznia 2015

Im bardziej pada śnieg...

Śnieg w tym roku nie daje nam się sobą nacieszyć, albo jesteśmy chorzy i nie możemy wychodzić, jak na zdjęciach poniżej, albo roztapia się, jak tylko spadnie...
A my czekaliśmy na zimę z utęsknieniem, nucąc m.in. tę piosenkę już od listopada. Nawet Stefan zna ją już na pamięć ("floflek, floflek, lilul floflek").



Tak kilka dni temu pocieszaliśmy się brakiem dostępu do śniegu:

Pieczątki, to płatki śniegu wycięte dziurkaczem w piance eva i przyklejone super glue do korków po winie. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie posklejała sobie palców podczas ich tworzenia:) 






A w tej chwili lepią sobie w naszym "sztucznym śniegu". Testujemy nową masę plastyczną własnej roboty. Postaram się później dopisać przepis.

sobota, 24 stycznia 2015

Podróże palcem po mapie: American dream

W USA "byliśmy, ho, ho, ze dwa miesiące temu...
Wreszcie udało mi się uporać ze zdjęciami, z którymi miałam kilka technicznych problemów, więc zabieram się do opisu tej wyprawy! 
Czekałam na nią bardzo niecierpliwie. Choć nie ukrywam, że trochę się stresowałam. Zaplanowałyśmy z Teresą, żeby zrobić ją w trakcie pobytu u nas dwóch Przyjaciół mojego Męża, którzy przyjechali do nas ze Stanów w połowie listopada. Mark i Scott również przygotowali się do naszej zabawy i ich towarzystwo (także mojego Męża) było bardzo miłym i wyjątkowym urozmaiceniem.


Z Teresą, Marynią i Leonem umówiliśmy się na parkingu przed naszym osiedlem. 
Bardzo nas ucieszył i wprawił w klimat ten samochód przy którym na nich czekaliśmy:



Gdy przyjechali, postanowiliśmy przenieść się w czasie i przestrzeni. Potrzebny nam był do tego specjalny wehikuł, który w głównej mierze skonstruowała Róża:






Maszyna zadziałała i bez szwanku przenieśliśmy się do Pitssburgha w 1803, aby dołączyć do pewnej ważnej ekspedycji. Przewodniczyli jej panowie Clark i Lewis. Mieli za zadanie odkryć "dziki zachód" w momencie, gdy Stany Zjednoczone, które dotychczas kończyły się na rzece Missisipi, poszerzyły swe tereny o Louisianę, kupioną od Francji.


źródło ilustracji: Wikipedia

Przemierzyliśmy wszerz prawie cały kontynent Ameryki Północnej w towarzystwie tych niezwykłych eksploratorów, gdy na terenie, gdzie obecnie znajduje się stan Idaho, napotkaliśmy trzech Indian! 

źródło ilustracji: Wikipedia

Okazali się być bardzo sympatycznymi tubylcami, więc odłączywszy się od eskapady, zostaliśmy u nich.


Czas przyspieszył i znowu byliśmy we współczesności, mieliśmy okazję brać udział w kilku sportowych wydarzeniach, bardzo znaczących dla amerykańskiej kultury.
Zaczęliśmy od meczu baseballa, co prawda posłużyliśmy się wyjątkowym nowoczesnym piaseczyńskim osprzętem. Wydawać by się mogło, że nie mającym nic wspólnego z tą grą.. ale bardzo dobrze nam służył i zabawa była przednia dla wszystkich zawodników, niezależnie od wieku!



Następnie wybraliśmy się na rodeo. 
Kowboj Leon sprawnie złapał na lasso dzikiego mustanga:



Następnie unieruchomił go pętając mu nogi.


Kowboj Tolek z początku się nieco pomylił:


Ale gdy udało mi się wyplątać z opresji, jaką mi zafundował mój kochany żartowniś, pojawił się na horyzoncie kolejny koń, którego Tolo zwinnie schwytał:


Kolejnym wyzwaniem było ujeżdżanie byka:


Kowboj Leon zadziwił nas wszystkich, bo naprawdę długo się utrzymał na rozwścieczonym byku:




A sprytniś Tolo:


Nie dał mu się zrzucić wcale, zsunął się z niego sam!

Stefan był zagorzałym i zadowolonym z widowiska kibicem:



Mark przygotował dla nas prezentację o stanie w którym mieszkają, wspomnianym już wcześniej Idaho. Opowiedział o wyprawie Clarka i Lewisa:


Wspomniał też o rdzennych mieszkańcach tych terenów, o ich stylu życia i legendach:


Jedną z ciekawostek było też to, że wynalazca telewizji spędził dzieciństwo w Idaho:


Na obiad zjedliśmy oczywiście hamburgery:




Na deser piliśmy Dr Peppera (akurat był na promocji w Almie, hehe)


iii to ciekawe w smaku danie:

słodkie ziemniaki (pokrojone w plasterki i przesypane dużą ilością cukru trzcinowego) pieczone pod pierzynką z pianek marshmallow. W Stanach podobno danie to nie jest deserem, tylko dodatkiem do indyka na Święto Dziękczynienia!

Z pełnymi brzuchami dzieci wybrały się do kina, dały mi zarobić trochę $$$: 




Potem pomnożyłam jeszcze swój utarg w kasynie:


Z tego, co pamiętam, to całkiem nieźle szło nam, Tołłoczkom, więc może kiedyś w Las Vegas....


Gdy pożegnaliśmy gości, dzieci wcale nie chciały wracać do Polski.
Przyłączyły się do jednego z indiańskich plemion
Na twarzy Róży można dostrzec barwy indiańskie


Tolo i Róża przygotowali sobie nawet legowiska w wigwamie. Chcieli w nim spędzić noc...ale poniosła ich trochę wyobraźnia i sami siebie wystraszyli zabawą w mieszkanie na dzikim zachodzie, wśród niebezpiecznych zwierząt. Mimo zachęty i tego, że w tych dniach, kiedy gościliśmy Marka i Scotta, mieszkaliśmy z dziećmi w ich pokoju, woleli jednak spać we własnych łóżkach.


Na kolację zjedliśmy pancakesy z syropem klonowym:




a niektórzy również z musztardą, w której bardzo zasmakowali podczas obiadu:


Na dobranockę wysłuchaliśmy hymnu Stanów Zjednoczonych:


ten orzeł z wytatuowaną flagą wokół oka bardzo mnie inspiruje swoim patriotyzmem!
I jeszcze coś ze Zwariowanych Melodii, które Mark i Scott oglądali w dzieciństwie:


Ja również wspominam te bajki z rozrzewnieniem, bo oglądaliśmy je z rodzeństwem lata temu, podczas wizyt u Babci, na odkodowanym Canal+. Dlatego wybrałam moją ulubioną kreskówkę o Strusiu Pędziwiatrze


Tak zakończyliśmy naszą niezwykłą amerykańską wyprawę...
a po kilku dniach znaleźliśmy coś miłego w skrzynce.
List od mojej przyjaciółki Zosi, który nam przysłała ze swojej podróży do Kanady i USA.
Na kartce, którą znaleźliśmy w środku, była przedstawiona część wodospadu Niagara, kaskada Horsesshoe falls, czyli wodospad Podkowa.
Przy tej okazji dowiedziałam się, dzięki Wikipedii, że ten najsłynniejszy wodospad składa się z trzech części. Wybraliśmy się na zwiedzanie tego zapierającego dech w piersiach miejsca z youtubem:


Zerknęliśmy też na blog Zosi (piękne zdjęcia, zajrzyjcie), żeby zobaczyć, jak to było, kiedy Ona tam była (te same żółte kurtki, pewnie taki strój obowiązkowy):


A tu jeszcze podkowiasty wodospad z lotu ptaka:


A, i jeszcze chciałabym wspomnieć o tym, że moja siostra Joasia podczas wakacji pracowała, a potem trochę podróżowała po USA. Skrupulatnie relacjonowała nam, co ciekawego widziała i doświadczała, więc już wtedy mieliśmy wspaniałą okazję zobaczyć to i owo. Przywiozła nam dużo pamiątek, w tym chyba najważniejszy atrybut naszej wyprawy, flagę amerykańską.
Dzieci bardzo tęskniły za swoją kochaną Jasią, czasami udawało nam się złapać na skypie.
Poniżej zdjęcie z jednej takiej konferencji w której uczestniczyła też nasza Babcia/Prababcia Lilka