piątek, 27 lutego 2015

Urodziny Stefcia ze szczyptą Montessori


"Musi minąć jeden długi rok, zanim ziemia zrobi wokół słońca krąg, cały rok, długi rok, zanim ziemia wokół słońca zrobi krąg"

Urodziny to świetna okazja do tego, żeby uświadomić sobie, czym właściwie jest rok.
Metoda Montessori podsuwa ciekawy sposób na celebrację, tego wyjątkowego dla każdego dziecka dnia, a przy okazji prezentację ruchu ziemi wokół słońca.
Potrzebne jest słońce z dwunastoma promieniami symbolizującymi miesiące.
Już zleciłam mojemu Bratu przeróbkę na język polski słońca z tego linku, ale przyszło natchnienie i zrobiłam je inaczej. Wycięłam żółte kółko z filcu, a promienie zrobiłam z żabek do prania, podpisanych i pomalowanych na kolory pór roku, jakim dane miesiące odpowiadają. 
Słońce położyliśmy na naszym kole pór roku
W środku leżą dwie świeczki, bo tyle lat skończył Stefan. 
Na dywaniku położyłam też szorstką cyfrę 2, pierwsze śpioszki Stefka i zdjęcie.



Gdy wybiła godzina "0", 12:05, dokładny moment w którym minęły 2 lata od narodzin mojego najmłodszego synka, przystąpiliśmy do akcji. 


Jubilat, trzymając globus, obchodzi słońce tyle razy, ile kończy lat, a wszyscy powtarzają w tym czasie wierszyk z pierwszego akapitu.
U nas wyglądało to tak, że Róża, która chodzi na zajęcia w Fundacji Sto Pociech, na których w ten sposób obchodzi się urodziny dzieci i dobrze wie jak wszystko ma wyglądać, szła z ziemią w rękach (sama ruszyła w dobrą stronę, czyli odwrotnie do ruchu wskazówek zegara! nie musiałam jej nakierowywać, właśnie teraz zdałam sobie z tego sprawę), a za nią podążał Stefan. Ja po każdym okrążeniu zapalałam świeczkę (dlatego nie ma zdjęć z tej fazy:)


Potem było uroczyste i bardzo głośno zaintonowane przez Tola, "sto lat" i oczywiście dmuchanie świeczek:


Rodzeństwo z wielką chęcią służyło pomocą:


Potem sobie trochę porozmawialiśmy o tym, co zrobiliśmy.
Róża dopasowała zimowe zdjęcia z naszego koszyczka:


Stefanowi bardzo spodobało się kroczenie wokół słońca i powtarzał to sobie jeszcze kilka razy, przebrany przez Różę za króla:


Dostał też od niej w prezencie koronę:

uroczysta koronacja

Starsze rodzeństwo zadbało, żeby ich braciszek miał tort w dniu swoich urodzin.
Upiekliśmy biszkopt z malinami, miał być w formie dostojnej baby, ale ciasto nam przywarło, nie chciało odejść od brzegów i się pokruszyło, więc wyszedł nam taki, jak to Tolo określił, "wulkan z lukrową lawą":





Najważniejsze, że naszemu Stefkowi smakowało...
A wieczorem wrócił Tatuś z prezentem, od którego ciężko się było odkleić naszemu królowi i nie ze względu na lepkie rączki po trocie, bo było już dawno po kąpieli...



wtorek, 17 lutego 2015

Podróże palcem po mapie: Cóż, że ze Szwecji?




Zapusty, śledzik, podkoziołek, mięsopust. To różne polskie określenia na ostatni dzień karnawału, który w mojej głowie dzwoni pod nazwą ostatki.
Z mojego krótkiego googlowania wynika, że w wielu miejscach na świecie nazywa się go najczęściej tłustym wtorkiem. Jest tak i w Szwecji, którą na początku lutego "odwiedziliśmy" w naszej zabawie w podróże palcem po mapie.
Postanowiłam więc, że w tym roku będziemy świętować fettisdagen. Trochę ze względu na to, że pobrzmiewa nam wspomnienie Szwecji, ale przede wszystkim dlatego, że uwielbiam semle!
Są to tradycyjne bułeczki kardamonowe przełożone masą migdałową i bitą śmietaną.
Szwedzi objadają się nimi w przeddzień środy popielcowej, tak jak my pączkami, w tłusty czwartek.

Piekliśmy je kiedyś, przy okazji lektury "Latającego Detektywa" Ake Holmberga.
Już od jakiegoś czasu układałam w głowie plan, żeby zmieścić to cudo piekarnicze w grafiku, że przygotuje drożdżowe ciasto wieczorem, a rano będę wypiekać pyszne bułeczki...I mimo tego, że masa marcepanowa od dawna cierpliwie czekała w szafce na swój czas, to ja zapomniałam kupić drożdże. A ja zorientowałam się o tym dopiero, gdy po uśpieniu dzieci, zaczęłam się zabierać za rozczyn...
Ale nie poddałam się tak łatwo, moje łakomstwo na to nie pozwoliło...wykombinowałam wersję bez pieczenia.
Podaję przepis, jakby ktoś miał ochotę przetestować tę szybszą opcję, choć oryginalna też jest tego  warta.


Prawie semle

-6 słodkich drożdżowych bułeczek (tzw. sułtanki z rodzynkami, lub np. bułka piegusek z piekarni Lubaszki-okazało się, że jest z kawałkami czekolady, choć myśleliśmy, że są w niej rodzynki. Było to dla mnie nieco problematyczne, bo musiałam wydłubywać czekoladę z jednej bułki ze względu na uczulenie Tola. Poza tym faktem, jest pyszna i odpowiednia)
-paczka masy marcepanowej
-500ml śmietanki tortowej
-cukier puder (do oprószenia nim semli)

 Bułki przekroić na pół. Z każdej wydrążyć trochę miąższu. Okruchy z bułek zmiksować z marcepanem i 2-3 łyzkami śmietanki. Resztę śmietanki ubić (bez cukru). Dolną część bułki smarować marcepanową masą, po czym nałożyć śmietanę, przykryć daszkiem z bułki i posypać cukrem pudrem.



No! To po przydługim wstępie (jestem wielką entuzjastką szwedzkiej kuchni, a szczególnie wypieków, więc nie mogłam się powstrzymać od tej dygresji), mogę się zabrać za relację z podróży.
Spotkaliśmy się przed domem naszych miłych kompanów.
Jak zwykle zaczęliśmy od odnalezienia naszego celu i wyznaczenia doń trasy:



Zdecydowaliśmy się na okręt, który doprowdził nas już w niejedno miejsce na swym pokładzie:


Tegoroczna "sroga" zima chciała nam nieco pokrzyżować plany. Wydawało się już, że nie damy rady przepłynąć przez zamarznięte wody Bałtyku. Wtem przyszedł nam z pomocą dzielny Stefan, w swym osobistym lodołamaczu:



Gdy dotarliśmy na miejsce, jak zwykle zaczęliśmy myśleć o obiedzie...ponieważ podróż do Szwecji nie była długa, mieliśmy jeszcze siły wybrać się na małe wędkowanie.

chłopcy konstruują wędki
Szliśmy sobie w kierunku największego Szwedzkiego jeziora Wener.
Chłopcy bardzo szybko zamienili się w Wikingów. Ja wyobrażałam sobie, że jesteśmy Saamami (powszechnie zwanymi Lapończykami, lecz jest to pejoratywne określenie) i że idziemy na rozległe łąki wypasać nasze renifery.


Róża- Anioł

Gdy dotarliśmy na miejsce, wiking Leo postanowił nadziewać ryby na swoje dzidy:


Za wędkowanie wzięła się Róża:



Po owocnym połowie, zrobiliśmy się bardzo głodni, niektórzy już ledwo wytrzymywali. Tym razem z pomocą przyszła nam tradycja! Szwedzka tradycja, o uroczej nazwie Fika, do robienia sobie w ciągu dnia miłych przerw na kawę w towarzystwie jakiejś słodkiej przekąski. 
Bardzo popularne są kardamonowe bułeczki Kanelbullar. Przepis na nasze wzięłam mniej więcej stąd. Zmieniłam go zupełnie, bo zrobiłam je na mleku roślinnym i z jajkiem, a nadziałam masłem roztartym z kardamonem i cynamonem, ale polecam ten link, bo przepis okraszony jest opisem szwedzkiego nadmorskiego krajobrazu, dzielnych mieszkańcach szkierów i cudną anegdotką o Astrid Lindgren. Warto zajrzeć.


Nasza Fika była wspaniała. Zajadaliśmy się bułkami i żytnim pieczywem  z dżemem truskawkowym, popijając kawą zbożową:




Po takim doładowaniu energetycznym, spokojnie mogliśmy dalej wędrować. Dotarliśmy do domu...tzn. do wioski Bullerbyn...chyba to była Zagroda Środkowa, w której mieszka Lisa ze swoimi braćmi,  Lassem i Bossem...w każdym razie, podczas zabawy w Dzieci z Bullerbyn (chłopcy podkładali żaby piknikującym dziewczynkom), szykowałyśmy z Teresą szwedzki stół.
Pieczonego łososia, klopsiki, ziemniaki, śledzie, wędzoną makrelę i nie pamiętam już, co jeszcze. Wszystko takie pyszne, że znowu, jak podczas wycieczki do Meksyku, zapomniałam te dobrodziejstwa sfotografować.
Na podwieczorek jedliśmy ikeowskie ciasteczka, mandarynki oraz piliśmy sok jagodowy i z dzikiej roży.


Pod koniec wycieczki zainspirowani opisami szwedzkich zabaw dla dzieci na stronie Ambasady (zajrzyjcie, tam też jest wiele ciekawych informacji), przetestowaliśmy dwie z nich na własnej skórze.
"Szymon mówi": tę upodobały sobie szczególnie moje dzieci, bardzo ich bawiło wymyślanie i wydawanie rozporządzeń.
"Ogonek na świnkę": był szałem dla wszystkich,  a najwięcej frajdy miał Leo, który niestrudzenie próbował trafić do celu:


Po tak intensywnym dniu, dzieci szybko zasnęły.
Róża w objęciach ukochanej "Lotty", która, jakżeby inaczej, jest szwedzką książką!
W ogóle większość naszych ulubionych książek jest napisana przez autorów pochodzących z tego niezwykłego kraju, ale to chyba temat na oddzielny post:)
Szwecja jest moim największym marzeniem podróżniczym, bardzo mnie do niej ciągnie.
Mam nadzieję, że uda nam się ją kiedyś zobaczyć na żywo!


niedziela, 1 lutego 2015

Ulepimy dziś bałwana? albo zrobimy coś innego...

Ostatnio narzekałam na brak śniegu, a ten wreszcie wczoraj się pojawił! 
Może nie w jakichś spektakularnych ilościach, ale we wspaniałej konsystencji. Idealny do lepienia. My w końcu nie zrobiliśmy bałwana, ale na naszym placu zabaw było ich już kilka, więc mieliśmy co podziwiać. Stoczyliśmy natomiast śnieżną bitwę z prawdziwego zdarzenia w towarzystwie naszych przyjaciół.
Jak pisałam w poprzednim wpisie,  przedwczoraj, gdy śnieg był jedynie w sferze naszych marzeń, testowaliśmy nową masę plastyczną. 
Jeszcze łatwiejszą w wykonaniu niż poprzednia (o ta), która za to jest bardziej uniwersalna, bo można ją utwardzać w piekarniku i tworzyć z niej np. ozdoby choinkowe, jak my w minione Święta. 



Ta jest za to jeszcze przyjemniejsza w dotyku, nie trzeba jej gotować i potrzeba do niej tylko dwóch składników.
Według tego przepisu na jedną część odżywki przypadają dwie części części skrobi kukurydzianej. Ja zrobiłam na oko, wsypałam tyle skrobi, ile miałam, a Róża z wielką przyjemnością wciskała mi do miski odżywkę, gdy ja ugniatałam, aż do uzyskania odpowiedniej konsystencji.


mury obronne

pieróg

Tolo ostatnio stawia wiele znaków zapytania

bałwany dla leniwych

wałkowanie, Róża do tej czynności zaadaptowała element stojaka na papier toaletowy (za moimi plecami, jak robiłam wpis o śnieżnych pieczątkach:)

brokat

więcej brokatu